Redaktore Zajonco przedstawiaGazeta biol-chemu

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

BIOLOGICZNO - CHEMICZNA GAZETA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

'Kulig’

 

 

E

scherichia bracia i siostry;) Kulig, kulig i jeszcze raz kulig. Etymologia tego słowa wywodzi się z bliżej nieokreślonych dalszych terenów bliskiego wschodu, bowiem słowo ‘kuligus’ w wolnym, a nawet bardzo wolnym, niczym ślimak ślizgający się na liściu sałaty, tłumaczeniu oznacza kulisty bus,
od słow ‘kuli’- kula i ‘gus’- bus. Zrost wyrazowy jest jak najbardziej adekwatny co do przedstawienia idei zabawowej jazdy sańmi, podczepionych
pod zwierzę pociągowe, najczęściej konia, choć krowa, tudzież świnia mogą być zamiennikami konia. Są jednak jednostki, które nie zgadzają się z wyżej przytoczonym tłumaczeniem etymologicznym. Persony te twierdzą, iż etymologia słowa pochodzi ze średniowiecza i nawiązuje do alegorycznego motywu ‘danse macabre’- tańca śmierci. Osobiście śmiem twierdzić, że coś w tym tłumaczeniu jest na rzeczy, bo na sam przykład, proszę ja was, kulig może skończyć się tragicznie, zważywszy na krętość uliczek leśnych i zamaszystość kopytnych ruchów konia na lodzie. Taki wierzchowiec również może się pośliznąć, co wskazywałoby na taniec, natomiast sanie, wraz z spoczywającymi osobnikami,  byłyby tym symbolicznym korowodem. Ale, jak na mój gust, to drugie tłumaczenie powinno być wymawiane i traktowane tak ‘ w cudzym słowie’, ponieważ nie odzwierciedla prawdziwego sensu wyrazowego. Prawdę powiedziawszy to była taka moja mała dygresyjka (hi hi). Dość tych dywagacji, trzeba przejść do konkluzji samego wyjazdu. Także jedziem z tym koksem.

 

 

 

Był drugi dzień lutego anno domini 2007, śnieg za oknami, mróz, który docierał w najgłębsze zakamarki ludzkiego ciała, dawał o sobie znać, taka właśnie aura była wymarzona do wyjazdu na kulig. Nasze modły zostały wysłuchane, nie padał deszcz, nie było dodatniej temperatury oraz nie wiał wiatr.

 

W momencie, gdy na okolicznych zegarach wybiła godzina 7:45, większość klasy znajdowała się na parkingu pod gmachem, gdzie swą siedzibę ma PZU. Schodzili się ludziska i schodzili, ale wyszła jedna dość znaczna perturbacja, a mianowicie brakowało środka lokomocji, a przecież własną dwójka ponad rowem nie będziemy szli. Aż tu nagle, ni z tego, ni z owego, wyłania się przepiękna, srebrno-szara sylwetka pojazdu, na boku widniał ekwilibrystycznie namalowany napis ‘Autonaprawa’. Wiedzieliśmy, iż przyjechał po nas. W momencie, gdy tylko otworzyły się wrota do wehikułu, rozpoczęło się zajmowanie miejsc.

 

-1-


 

 

 

 

 

Sama podróż przebiegła bez większych komplikacji, było dość wesoło. Co niektórzy bracia zakonni dzielili się napojem, zgodnie z zasadą jednego

z uczynków miłosierdzia względem ciała: ‘spragnionych napoić’.

Takie wymiany doświadczenia w adsorpcji konsumpcyjnej bardzo radują serce brata Franciszka, świętego z resztą. Nauka franciszkańska nie idzie w las, pamiętajcie o tym, dzielcie się tym, co macie najlepsze. W Zwierzyńcu zatrzymaliśmy się na dworcu, gdzie mogliśmy opuścić pojazd, a co się z tym wiąże, jego uroki. Na miejscu czekała na nas Magda i obraliśmy azymut na budynek o iście tajemniczej nazwie ‘Bank genów i nasion’.

 

 

*Znak handlowy nie mogliśmy go pokazać w związku z konsekwencjami prawnymi ;]

 

-2-

 


 

 

Ten etap wycieczki pragnę zadedykować naszej pani profesor od historii. Sama wycieczka była bardzo interesująca. Człowiek nabrał nowych doświadczeń, już wiemy, że szyszki potrzebuję dość ciepłej termiki, ażeby mogły pękać i wydawać nasionka. Dowiedzieliśmy się również, że takie przerobione nasionko nadaje się do konsumpcji (tylko bez skorupki, bo po niej głowa boli), a co najważniejsze wiadomo, że szyszka ma bardzo dużą wartość energetyczną. Dzięki takim miejscom, jak to, młodzież się rozwija i nieprawdą jest, że młodzi ludzie stawiają na konsumpcjonizm i pragmatyzm, lecz chcą się kształcić, wykazujemy się chęcią chłonięcia wiedzy i erudycją, a jak wiadomo to poszerza horyzonty. Hmmm, chyba za dużo słucham naszej Humanistki przez wielkie ‘H’…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

-3-

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

-4-


Kolejnym etapem naszej wycieczki był upragniony kulig, ale jak wiadomo, biednemu zawsze wiatr
w oczy, także w tym przypadku nie było inaczej. Woźnica bardzo obawiał się o nogi konia i nie sądził, iż zawitamy do Zwierzyńca, powołując się na niekorzystne warunki pogodowe. Fakt jest faktem,
że pogoda była jak najbardziej kuligowa. Część grupy stała i konwersowała, a inni wpadli w wir szaleństwa i postanowili pograć w rugby. Cała gra przerodziła się w tarzanie się po śniegu i nacieranie co słabszych osobników. Jakimś dziwnym trafem, ja- jako najświętszy ze świętych, brat Franciszek, stałem się obiektem ogromnych ataków głównie ze strony Krzepiszona. Trzeba przyznać, że twarda
z niej sztuka, lecz nadprzyrodzona moc franciszkańska uchroniła mnie przed nieczystymi mocami
i finalną zgubą.

 

W oczekiwaniu na woźnicę z karocą
na płozach usiedliśmy przy ognisku

i zaczęliśmy piec kiełbaski, które, muszę stwierdzić, były smaczne. W karocy na płozach jeździliśmy turami, co nie oddało całego uroku kuligu. Co sprytniejsi załapali się na gratis w postaci podwójnej dawki wdychania woni uwalnianej przez konie. Muszę stwierdzić, iż ten sposób spędzania wolnego czasu można nazwać lekką ascezą. Jednakowoż największe atrakcje czekały nas po powrocie z przejażdżki, konkludując, nastały ostre walki na śniegu przypominające momentami walki w kisielu. Oj działo się, działo. Przewroty, wymachy, rzucanie, wygibasy i przeróżne inne figury były nieodłącznym elementem zmagań. Nasze zachowanie potwierdza tylko regułę, że człowiek pochodzi od małp. Jako pierwsza wytknęła nam to nasza Humanistka prze wielkie ‘H’, stwierdzając,
iż ‘drzemy się jak małpy w ZOO’. Na sam koniec pozwoliłem sobie na chwilę refleksji i wydeklamowałem przemówienie dziękczynne, które sfinalizował operowo zaśpiewany hymn.

 

Na podsumowanie pierwszego numeru gazety pozwolę sobie napisać wiersz, będzie to już tradycyjne zakończenie każdego numeru.

 

 -5-


‘Kulig’

 

Gdy się sunie po śniegu białości,

słychać ‘szus’, że aż trzeszczą kości.

Nerka z wątrobą miejscem się zamienia,

lecz to normalne zjawisko w okresie powożenia.

Siłę mechaniczną w korowodzie pełni koń,

który uwalnia z siebie bardzo nieprzyjemną woń.

Najadł się chyba jabłek, tudzież gruszek,

Stachioza szaleje i wydyma brzuszek.

Nie pękaj nam koniu, boś naszym silnikiem,

krową ty nie jesteś, bądź hydraulikiem.

Przeczyść sobie rury, bo tak być nie może,

że śmierdzisz okropnie, jak łajno w oborze.

Zażyj ty kąpieli albo prysznica,

bo nie zechce ciebie żadna konica.

Woźnica dobry człowiek koniem manewruje,

idzie mu to dobrze, drzew nie taranuje.

Sanie dają czadu, aż prawie wypadam,

w karocy wygodnie, że pasjansa stawiam.

Takie to uroki jazdy są na wozie,

lepiej jeździć z koniem niż pozwolić kozie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

Redaktorie: Przemysław Zajonc

 

 

 

 

 

 

 

 

 

-6-